« Powrót do poprzedniej strony

Kto nie chce helikoptera?

Własny samochód to oszczędność czasu, swoboda poruszania się i możliwość atrakcyjnego wypoczynku z dala od wielkomiejskiego gwaru. Samochód to dzisiaj jeszcze również "szpan", a - równie często - pewnego rodzaju nobilitacja i pozycja towarzyska. Samochód to wielka przyjemność, ale i często duży ... ból głowy. Powód do zmartwień i bezsennych nocy. Takie udręki przeżywają zwłaszcza ludzie bogatsi. Posiadacze luksusowych samochodów. W czym rzecz?

Otóż, nie wymyślono jeszcze zabezpieczeń, które w stu procentach, chroniłyby nasze auto przed kradzieżą. Autoalarmy i blokady najnowszych generacji, to dobre na szczeniaków, którzy chcą się tylko chwilę przejechać luksusową "bryczką". Dla "fachowca w szemranym fachu" to tylko kilka, kilkanaście sekund dłuższa robota. Średni czas włamania i uruchomienia pojazdu u "profesjonalisty" nie przekracza ... 7 sekund ! Jeśli zaś samochód został już "namierzony", nic go przed złodziejem nie uchroni. Żaden autoalarm, immobilizer, zamykany garaż, strzeżony parking, czy najgroźniejszy pies wożony w środku. Prawdziwi złodzieje-gangsterzy - składając propozycję nie do odrzucenia - co najwyżej wysadzą kierowcę razem z jego ... groźnym psem. Nie zapomną zresztą odebrać właścicielowi odpowiednich dokumentów oraz kluczyków.

Wydawać by się mogło, że z punktu widzenia posiadaczy pojazdów, chronić powinien ich - już mocno u nas rozbudowany - system ubezpieczeń. Ale nie daj Boże skorzystać z jego dobrodziejstw. Ostatni, drakoński wzrost stawek auto-casco (m.in. w Warcie i PZU) oraz w niemal wszystkich Towarzystwach "zmodernizowany" - ze szkodą dla klienta - sposób naliczania odszkodowań, a wreszcie cała "golgota", którą trzeba przejść jeśli zdarzy się nieszczęście, skutecznie zaczęły odstręczać od zawierania tego rodzaju umów. Ktoś, komu metodą rabunku zabrano samochód z dokumentami i kluczykami, na dobrą sprawę może zresztą od razu wyzbyć się złudzeń, że odzyska równowartość utraconej własności.

A problem kradzieży pojazdów przyjął w Polsce już rozmiary katastrofy globalnej. Według statystyk Komendy Głównej Policji w 1998 roku skradziono u nas 71091 samochodów. Każdego dnia, blisko 200 właścicieli aut z przerażeniem stwierdzało ich zniknięcie. Każdego dnia, co 7 minut, przezywał to jeden z nich. W minionym, 1999 roku było jeszcze gorzej. Liczba kradzieży i włamań do pojazdów (według raportu "Polityki") wzrosła o ... 17 procent. Tylko niespełna połowa z nich, w czasie dłuższym lub krótszym została odnaleziona. Często były to auta kompletnie zdewastowane. Ogołocone z co cenniejszego wyposażenia lub rozbite.

Ponieważ problem kradzieży samochodów nie dotyczy tylko nas, w najbardziej rozwiniętych krajach świata podjęto z tym zjawiskiem ostrą walkę. Z pomocą przyszły największe autorytety naukowe. W wielu poważnych instytutach badawczych zaczęto w tym celu korzystać z najnowszych zdobyczy techniki. I wymyślono klika skutecznych metod zabezpieczenia się przed złodziejami. Tak właśnie zrodził się GPS (metoda satelitarnej kontroli ruchów pojazdu) oraz inne systemy śledzenia i lokalizowania samochodów. Ostatnio w Polsce dość głośno zaczęło być również o wdrażanym - od września minionego roku - systemie "LoJack". Nie zamierzam nikogo przekonywać do wyboru któregoś z systemów. Trwa między nimi walka konkurencyjna. I bardzo dobrze. Bezstronnie trzeba jednak stwierdzić, że "LoJack" - przy porównywalnych zaletach - jest tańszy, a przy tym (w zdecydowanie większym stopniu niż GPS) chroni sferę naszej prywatności. Zresztą każdy zainteresowany, jeśli tylko zechce, bardzo łatwo dotrze do źródeł informacji.

W tej sytuacji wydawać by się mogło, że wszelkie systemy - wspierające Policję w walce z przestępcami - powinny być przyjmowane w naszym kraju z otwartymi ramionami. Niestety, w odniesieniu do "LoJacka" zrodziły się dziwne opory. Choć od lat - gdzie go wymyślono i wdrożono po raz pierwszy - sprawdza się w wielu stanach USA (według opinii Instytutu Yale zapewnia 95-procentową skuteczność !), choć cieszy się znakomitą opinią w Wielkiej Brytanii i innych krajach Europy, Azji i Ameryki Południowej, w naszej Policji - choć wcześniej poczyniono pierwsze kroki - nie może zdobyć pełnej akceptacji. Te pierwsze kroki to podpisanie rocznych umów i wyposażenie przez "LoJack" dwunastu komend Wojewódzkich w urządzenia do namierzania skradzionych pojazdów. "Lojack" gotów jest również przekazać Policji ... helikopter "Bell 22" z pełnym wyposażeniem służącym do tropienia skradzionego samochodu. Dodajmy od razu - bezpłatnie ! O dziwo, Policja nie chce go przyjąć ! Dlaczego ? W odpowiedzi padają argumenty o kosztach jego utrzymania bądź o niskiej skuteczności systemu w wykrywaniu przestępstw (!?). Zdaniem Policji dzięki "LoJackowi" udało się odnaleźć dotychczas tylko jeden samochód. W zainteresowanej firmie informują o pięciu kradzieżach i pięciu odnalezieniach. Słowem o stuprocentowej skuteczności. I w tym przypadku nie sposób rozstrzygnąć dziennikarzowi, które dane są bliższe prawdy. Jedno jest pewne - niektóre artykuły, które już ukazały się w prasie (Żegnaj LoJacku - "Życie", Zero LoJacka - łódzkie "Wiadomości Dnia") jednoznacznie dyskredytują ten system.

Zastanawiam się więc komu zależy na tym, by nasze samochody nadal ginęły, a złodzieje śmiali się z frajerów i Policji do rozpuku. Nie wiem, czy "LoJack" jest skuteczny w 90, 60 czy może tylko 30 procentach. Wiem natomiast, że jeśli dzięki niemu można znacznie ukrócić złodziejską działalność, to należy go wdrożyć i stosować. Tak samo jak GPS i inne rozwiązania, które kładą tamę przestępstwom. Dlatego nie rozumiem Policji oraz tego, że nie chce przyjąć bezpłatnie systemu oraz helikoptera wyposażonego w "LoJacka"...

Źródło: Tempo