Większość, ok. 80 proc. kradzionych aut, rozbiera się na części. Pozostałe 20 proc. ma zmienianą "tożsamość" do ponownego wprowadzenia na rynek - mówi nadkomisarz Ireneusz Ambroziak, Naczelnik Wydziału Do Walki Z Przestępczością Samochodową Komendy Stołecznej Policji. Do kradzieży samochodów dochodzi najczęściej w rejonach tzw. sypialni Warszawy, czyli Ursynowa, Białołęki i Gocławia. Nieco spokojniej mogą spać mieszkańcy Ochoty i Bielan.
Stołeczni złodzieje najchętniej kradną japońskie marki. Kupując toyotę, hondę czy mazdę, narażamy się na większe prawdopodobieństwo, że nie będziemy długo cieszyć się czterema kółkami. Nie słabnie też "popyt" na passaty. Tu także króluje statystyka.
Samochody kradną zorganizowane grupy przestępcze. Składają się ze złodziei, paserów, rozbieraków i wozaków. Grupa nie może ryzykować straty złodzieja, więc ten zazwyczaj tylko uruchamia auto. Czasami nawet do niego nie wsiada, ale łupem z osiedla wyjeżdża tzw. wozak. - To zazwyczaj młode osoby, uzależnione od narkotyków czy alkoholu. Dostają za to może 100 zł –opowiada Ambroziak.
Wozak zostawia auto na kilka ulic dalej. W tym czasie grupa sprawdza, czy potencjalnie wbudowany GPS nikogo nie przyprowadził. Po 2-3 dniach wozak wraca po samochód i odjeżdża nim do dziupli. Tam "rozbieraki" wyjmują części, które można sprzedać. Stamtąd trafiają do odbiorców, np. na giełdy samochodowe. Paser organizuje dziuplę, ma kontakty, zajmuje się dystrybucją części.
Źródło: www.mmwarszawa.pl