« Powrót do poprzedniej strony

System LoJack kontra policja

Wychodzisz przed dom i ze zgrozą stwierdzasz, że nie ma twojego samochodu. Ukradli! W samej Warszawie każdego dnia ponad 60 osób wie dobrze, co to za uczucie. Ale jeśli zamontowałeś w aucie nasz system lokalizacji skradzionych pojazdów, to możesz spać spokojnie; samochód się znajdzie" - tak reklamuje się firma LoJack Polska.

System składa się z dwóch elementów. Jeden to miniaturowy, elektroniczny moduł, który montuje się w samochodzie w miejscu nie znanym nawet właścicielowi. Drugi to komputery śledzące, które znajdują się w wozach patrolowych LoJacka i w radiowozach policyjnych. Gdy właściciel zgłasza zaginięcie samochodu, ukryty moduł zostaje uruchomiony i zaczyna emitować radiowy sygnał. Policja, jak po sznurku, dociera do zguby. Oczywiście nic za darmo. Zamontowanie systemu w samochodzie kosztuje 1990 zł, a miesięczny abonament 79 zł.

LoJack godny uwagi

W lipcu '98 firma LoJack, której głównym udziałowcem jest Amerbank, złożyła MSWiA ofertę współpracy. Zaproponowała, że wyposaży policyjne radiowozy w swoje komputery śledzące. W sierpniu '98 komendant główny policji nadinsp. Jan Michna w piśmie do ówczesnego wiceministra spraw wewnętrznych i administracji Krzysztofa Budnika nazwał tę ofertę "godną uwagi". "Widzę celowość podjęcia kroków w celu jej realizacji" - napisał Michna. Ponieważ przeprowadzona w tym czasie reforma administracji publicznej dała komendantom wojewódzkim policji dużą samodzielność, Komenda Główna skierowała do nich pismo, w którym proponuje wykorzystanie złożonej przez LoJack propozycji.

Jednak przed podpisywaniem ewentualnych umów o współpracy Komenda Główna zaleciła, aby komendanci wojewódzcy przeprowadzili przetargi w myśl ustawy o zamówieniach publicznych. Przestrzegła też, że policja nie może ponosić żadnych kosztów wynikających z montowania, eksploatowania i rozmontowywania sprzętu, zaś klienci LoJacka nie mogą być faworyzowani względem innych ofiar kradzieży.

W marcu 1999 r. LoJack podpisał pierwsze umowy z komendantami wojewódzkimi. Podpisano ich w sumie 14. Według przedstawicieli LoJacka tylko trzy z nich dotyczyły testów sprzętu, zaś w pozostałych umowach zapisano, że jeśli system się sprawdzi w ciągu roku, to współpraca zostanie automatycznie przedłużona na kolejne dziesięć lat. Minął rok i cztery komendy wojewódzkie pozytywnie zaopiniowały system. Inne w ogóle nie wyraziły swojej opinii, bo komendant główny polecił im wystosować pisma do prezesa LoJacka o nieprzedłużaniu umów i konieczności demontażu urządzeń LoJacka z policyjnych samochodów.

Z kolei Komenda Główna twierdzi, że większość komendantów podpisała umowy na testy urządzeń, zaś czterech podpisało klauzule o przedłużeniu współpracy.

Dlaczego policja nie chce?

- Jesteśmy gotowi współpracować z LoJackiem na takich samych zasadach, jak współpracujemy np. z firmami taksówkarskimi czy monitorującymi mieszkania - tłumaczy rzecznik komendanta głównego Paweł Biedziak. - Te firmy mają z policja tzw. sztywne łącze, które pozwala na błyskawiczne zgłoszenie przestępstwa. Natomiast LoJack chce używać policyjnych radiowozów, łączy i masztów radiowych, które są publicznym mieniem, do komercyjnych celów. Zaraz pojawiłby się zarzut, ze tylnymi drzwiami wpuściliśmy jakąś firmę, która wykorzystuje policję do zarabiania pieniędzy. Możemy współpracować z LoJackiem, jeśli wygra przetarg. Od początku mamy takie stanowisko - tłumaczy Biedziak.

Jednak prezes Urzędu Zamówień Publicznych w piśmie z marca '99 do wiceministra Budnika napisał, ze zawarcie umowy z firmą LoJack nie podlega ustawie o zamówieniach publicznych, bo firma daje swój sprzęt za darmo. Nie trzeba więc ogłaszać przetargu.

- To była odpowiedź na pytanie wiceministra wyłącznie na temat czasowego testowania urządzeń - odpiera Biedziak. - Urząd odpowiedział, że jeśli chodzi tylko o testy, to sprawa nie podlega ustawie. Testujemy wiele różnych rzeczy - od swetrów po pistolety. Ale do zawarcia konkretnej umowy z jakąś firmą konieczny jest przetarg. Firma LoJack, posługując się pismem Urzędu w sprawie testów, podpisała z niektórymi komendantami wojewódzkimi umowy dotyczące normalnej współpracy. Ustawa o zamówieniach publicznych jest przecież po to, żeby interesy publiczne nie mieszały się ze sferą państwową, dlatego jeszcze w marcu tego roku wystąpiliśmy do Urzędu Zamówień Publicznych o opinię prawną. Do dzisiaj nie otrzymaliśmy tej opinii - twierdzi Biedziak.

Co policja sądzi o LoJacku?

- Nie możemy rekomendować żadnego z istniejących systemów - mówi Biedziak. - Nie możemy też polecać konkretnych zabezpieczeń antywłamaniowych, alarmów itp. konkretnych firm. Natomiast proponowana przez LoJack współpraca z policją budzi pewne wątpliwości. Choćby taką, że centrum operacyjne LoJacka widzi rozmieszczenie naszych radiowozów. To jest niedopuszczalne. Rodzi się też obawa, ze ludzie będą pośrednio zmuszani do zakupu LoJacka, skoro ten system jest na wyposażeniu policji. Takich wątpliwości jest więcej i może je rozwiać jedynie przetarg.

- Nasza firma działa w interesie społecznym - mówi Robert Gadzinowski z LoJacka. - Nie domagamy się uprzywilejowanej pozycji dla naszych klientów. Chcemy tylko, żeby sygnał naszego komputera w radiowozie traktować jako normalne zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa. Niech policja reaguje rutynowo. Przecież to jej obowiązek.

Zdaniem Gadzinowskiego LoJack to wielkie ułatwienie pracy dla policji. Dzięki systemowi może namierzać grupy przestępcze zajmujące się kradzieżami, likwidować "dziuple", w których złodzieje ukrywają i przerabiają auta. - Właśnie dlatego wprowadziliśmy zakaz oznaczania samochodów wyposażonych w moduł LoJacka - mówi Gadzinowski. - Przecież gdyby właściciele przyklejali naklejkę, że auto ma LoJack, to żaden złodziej by go nie ruszył.

- Zależy nam na każdej współpracy, która służy bezpieczeństwu ludzi - mówi Biedziak. - Ale zasady tej współpracy trzeba oprzeć na polskim prawie.

Konkurencja

W czerwcu w sprawie LoJacka interpelował do MSWiA poseł AWS Krzysztof Oksiuta. Pytał m.in., dlaczego komendant główny policji wycofał swoją rekomendację i aprobatę dla tego systemu. Wiceminister Bogdan Borusewicz odpowiedział, że komendant główny niczego nie rekomendował ani nie aprobował, natomiast wyraził zgodę, aby komendanci wojewódzcy zawarli z LoJackiem umowy na testowanie sprzętu. "Część komendantów - wprowadzona w błąd przez przedstawicieli firmy - wykraczając poza ramy udzielonej im zgody oraz poza warunkową zgodę Urzędu Zamówień Publicznych (dotyczącą czasowego testowania urządzeń), zawarła umowy na wdrażanie systemu" - czytamy w odpowiedzi wiceministra. "Ocena techniczna systemu LoJack wypadła negatywnie. Stwierdzono, iż system jest przestarzały i nie jest konkurencyjny wobec innych, funkcjonujących już na polskim rynku, zaś firmy oferujące podobne systemy nie wymagają bezpośredniego angażowania środków trwałych policji" - dodaje Borusewicz.

LoJack ma konkurencję. Również firmy sprzedające satelitarne systemy lokalizacji tzw. GPS zajmują się odzyskiwaniem skradzionych samochodów. Jedną z nich ma były szef UOP Gromosław Czempiński.

- Te firmy nie zwracają się do nas o korzystanie z naszego sprzętu - mówi Biedziak. - One działają zewnętrznie. Dzwonią do nas, jeśli namierzą skradzione auto. To samo proponujemy LoJackowi. Ale jeśli koniecznie chcą korzystać z mienia państwowego, z policyjnych radiowozów, masztów, energii, benzyny, to tylko w drodze przetargu.

Czy policja korzysta ze sprzętu GPS?

- Tak - przyznaje Biedziak. - Kilka komend wojewódzkich zakupiło moduły GPS, ale nie do odzyskiwania skradzionych pojazdów. GPS służy im do lokalizacji własnych radiowozów przez centrum dowodzenia. Policja pracuje na sprzęcie wielu firm, ale kupuje go zgodnie z ustawą o zamówieniach publicznych. Nie wolno nam podpisać żadnej umowy bez przetargu.

W odpowiedzi na interpelacje Oksiuty Borusewicz zaznaczył, że skuteczność systemu jest znikoma. W większości województw system nie aktywował się ani razu - nie odzyskano dzięki niemu ani jednego pojazdu.

- To kompletna bzdura - denerwuje się Robert Gadzinowski z LoJacka. - Według danych firmy od września 1999 r. na 21 przypadków kradzieży samochodów wyposażonych w system odnaleziono 19. Przy okazji odnaleziono dwa samochody bez systemu, ukrywane w "dziuplach". Dokonano siedmiu aresztowań i wykryto dziewięć warsztatów i magazynów, w których przechowywano skradzione auta.

Dzisiaj LoJack skieruje sprawę do sądu. Chce wystąpić do policji o odszkodowanie za poniesione straty, które ocenia na 300 mln zł. - Nawet gdyby policja wycofała się ze współpracy z nami, to firma będzie działać dalej - zapewnia Gadzinowski. - Mamy własne brygady poszukiwawcze, samoloty i śmigłowce.

- Z ok. 84 tys. 855 samochodów utraconych w wyniku przestępstwa w zeszłym roku w Polsce, znaleźliśmy 39930, czyli blisko połowę - twierdzi rzecznik komendanta głównego policji Paweł Biedziak. - Jedna czwarta pojazdów, które znajduje policja, to tzw. krótkotrwały zabór mienia. Są to samochody porzucone przez złodziei, albo zatrzymane w pościgu. Najlepsze wyniki w innych krajach nie przekraczają 70 proc. odzyskanych wozów. Problemem jest garnizon warszawski - przyznaje rzecznik. - W zeszłym roku w Warszawie policja odzyskała 3402 pojazdy na 8030 utraconych. To jest kwestia organizacji. W Warszawie są wakaty na blisko 1000 etatów, garnizon jest słabo wyposażony, ma wielu młodych, niedoświadczonych policjantów. Robimy wszystko, żeby się poprawił. Powołujemy specjalne grupy zadaniowe, które zajmują się wyłącznie kradzieżami samochodów.

Źródło: Gazeta Wyborcza